+++ to secure your transactions use the Bitcoin Mixer Service +++

 

Spłata długu po II RP PDF Drukuj Email
Witold Gadomski   

Dodaj do:

Facebook    Wykop   

Porównanie dwóch 20-leci Polski niepodległej, oddalonych od siebie 70 latami niespokojnego wieku XX, jest zadaniem karkołomnym. Nie tylko dlatego, że mamy do czynienia z dwiema różnymi epokami, innymi społeczeństwami, odmiennymi standardami zachowań, a przede wszystkim zupełnie innymi warunkami do osiągania w polityce zamierzonych celów. Inny też był punkt startu do niepodległości. Porównuję te dwie epoki nie po to, by wykazać wyższość jednej nad drugą, lecz by podkreślić różnice, a przy okazji odnieść się do kilku mitów.

 

Historia zatoczyła koło

 

Porównanie wypada zacząć od stwierdzenia oczywistego: przedwojenna Polska była krajem o wiele biedniejszym niż III RP i pod wieloma względami zacofanym. Statystycy posługiwali się innymi miarami, więc trudno jest bezpośrednio porównać poziom PKB. O ile wiem, nikt też nie pokusił się o dokonanie takich szacunków. Ośmiela mnie to do przedstawienia własnych. Na podstawie historycznych porównań międzynarodowych oraz danych GUS dotyczących produkcji rolnej, przemysłowej i górniczej, szacuję, że w roku 1929 PKB Polski wynosił 50–60 mld dolarów (według obecnej wartości dolara), czyli 1600–2000 dolarów na głowę mieszkańca. W roku 2007 PKB Polski wyniósł 422 mld dolarów, a uwzględniając parytet siły nabywczej złotego i dolara — 590 mld dolarów. Jesteśmy mniej więcej 8–10-krotnie bogatsi niż nasi dziadowie. To znaczy, że przez ostatnie 70 lat rozwijaliśmy się w średnim tempie (uwzględniając katastrofę wojny i okupacji) 2,3 proc. Nie było to tempo wolne, ale też nie mamy powodu do szczególnej satysfakcji. W podobnym tempie rozwijał się cały świat. W gruncie rzeczy pozycja Polski w świecie — mierzona potencjałem gospodarczym — jest dziś niewiele większa niż przed II wojną światową. Jej najlepszym miernikiem jest udział polskiego eksportu w obrotach światowych, który w roku 2007 wynosił 1,1 proc., 70 lat wcześniej 0,8 proc.

 

Dwie modernizacje

 

II Rzeczpospolita była krajem rolniczo-przemysłowym, w którym 2/3 ludności utrzymywało się z rolnictwa. To wskaźnik typowy dla kraju, w którym dokonuje się pierwsza fala modernizacji — urbanizacja, industrializacja, tworzenie się wielkich zakładów przemysłowych, ze szczególnym uwzględnieniem przemysłu ciężkiego. W roku 1931 w górnictwie i przemyśle pracowało 1675 tysięcy robotników i 106 tysięcy pracowników umysłowych. Kryzys gospodarczy lat 1929–1933, który w Polsce był wyjątkowo głęboki, zatrzymał industrializację, która dopiero pod koniec lat 30. nabrała ogromnej dynamiki. W latach 1936–1938 Polska była jednym z najszybciej rozwijających się krajów na świecie.

W ciągu 10 lat (1921–1931) udział ludności żyjącej w miastach wzrósł z 24,6 do 27,2 proc., a w końcu lat 30. przekroczył 30 proc. Liczba ludności Warszawy wzrosła o ponad 200 tysięcy, Łodzi o 150 tysięcy, Poznania o blisko 100 tysięcy. Bardzo szybko rosła liczba ludności w należących do Polski miastach Górnego Śląska. To była nie tylko zasługa migracji ze wsi do miast, ale też przyrostu naturalnego, który należał do najszybszych w Europie.

Do końca II RP sytuacja w rolnictwie była jednak najważniejszym problemem, jeżeli nie gospodarczym, to społecznym i politycznym. Reforma rolna i poprawa struktury agrarnej udała się tylko częściowo. Rozwiązaniem byłaby szybka industrializacja, ale wymagałaby ona ogromnego nakładu kapitałów, których w Polsce brakowało.

Ważnym wyzwaniem dla modernizatorów była także likwidacja analfabetyzmu — w 1921 roku 33,1 proc. ludności Polski nie potrafiło czytać i pisać. Na wsi było to aż 38 proc. Dziesięć lat później analfabetów było już „tylko” 23,1 proc., przy czym na wsiach 27,6 proc. Nie mamy informacji o analfabetyzmie w ostatnich latach II RP (spis powszechny był zaplanowany na rok 1941, z oczywistych względów się nie odbył), ale z wycinkowych danych wynika, że postęp edukacji podstawowej był szybki i analfabetyzm — poza rejonami najbardziej zacofanymi — przestawał być problemem.

W III RP rewolucja edukacyjna dokonała się na szczeblu wyższym. Liczba studentów wzrosła niemal pięciokrotnie i Polska stała się jednym z najlepiej wykształconych krajów w Europie. Tak przynajmniej wynika z liczb, gdyż do jakości kształcenia można mieć wiele zastrzeżeń.

III RP zaczęła się wówczas, gdy w krajach wysokorozwiniętych zaawansowany był proces, który Alvin Toffler nazwał trzecią falą modernizacji. Zaczyna się wtedy zmniejszać liczba pracowników produkcyjnych, szybko rośnie rola usług i nowoczesnych technologii.

Wyzwania, które stanęły przed krajami wcześniej uprzemysłowionymi według zasad centralnego planowania, były dramatyczne. Należało rozmontować dużą część przemysłu i przebudować w sposób rynkowy. Efekty, jakie osiągnęliśmy, były bardziej imponujące niż w II RP. Wprawdzie koszty społeczne były znaczne — można je mierzyć liczbą osób, które wycofały się z aktywności zawodowej — ale po 20 latach transformacji struktura polskiej gospodarki jest lepiej dopasowana do potrzeb wynikających z kooperacji ze światem niż w okresie II RP. W roku 1923 polski eksport wyniósł 2056 mln zł, w 1938 — 1185 mln zł. Wprawdzie realny spadek był mniejszy (ceny światowe wówczas spadały), ale w najlepszym wypadku można mówić o stagnacji eksportu. Tymczasem w III RP eksport, będący miarą dopasowania krajowej gospodarki do rynków światowych, wzrósł w ciągu 20 lat przeszło dwudziestokrotnie.

 

Gospodarka narodowa

 

Żyjąc od ponad pół wieku w państwie jednolitym narodowo nie zawsze pamiętamy, że II RP była mieszanką kilku narodów, a konflikty na tle narodowościowym były na porządku dziennym. W gospodarce szczególnie znacząca była rola osób narodowości żydowskiej. W 1938 roku na 469 tysięcy zakładów handlowych prawie połowę stanowiły zakłady należące do Żydów, nieco ponad 40 proc. do katolików, a właściciele reszty zakładów wyznawali inne religie lub nie podawali o tym informacji.

„Kwestia żydowska” była silnie powiązana ze sprawami gospodarczymi. Niemal wszyscy politycy i intelektualiści zgadzali się, że jest to kwestia bardzo istotna dla Polski. Proponowano różne jej rozwiązania — od emigracji po asymilację ludności pochodzenia mojżeszowego. Być może najoryginalniejsza była propozycja środowiska skupionego wokół „Słowa”, tygodnika wychodzącego w Wilnie — dotyczyła ona stworzenia samorządnych gmin żydowskich, prowadzących własną politykę podatkową i społeczną.

Na drugim krańcu była endecja, wzywająca do bojkotu żydowskich sklepów i rzemiosła. Polskie elity „kwestię żydowską” uważały za obciążenie, trudny problem do rozwiązania. Praktycznie nikt nie zauważał, że kilka milionów przedsiębiorczych, zwykle lepiej od Polaków wykształconych Żydów, mających międzynarodowe powiązania gospodarcze, jest wielkim bogactwem Polski. Tyle że wykorzystanie tego atutu wymagałoby silniejszej integracji Żydów z państwem polskim, a wiele ścieżek kariery było w II RP dla nich zamknięte.

Żydzi, którzy wyemigrowali do USA, bez trudu zaadoptowali się w społeczeństwie amerykańskim, stając się często wybitnymi naukowcami, prawnikami, bankierami. Dlaczego nie było to możliwe w II RP? To temat na osobne rozważania, ale warto je podjąć.

 

Odpływ i przypływ globalizacji

 

I wojna światowa oznaczała gwałtowny odwrót od globalizacji. O ile w roku 1914 zagraniczne aktywa w stosunku do PKB w całym świecie stanowiły 17,5 proc., o tyle w 1930 już tylko 8,4 proc. i ten wskaźnik nieustannie spadał. Światowy eksport, który w 1913 roku stanowił około 8 proc. światowego PKB, spadł w latach 30. do około 5 proc. Świat się zamykał, odgradzał barierami celnymi, na porządku dziennym były wojny handlowe. Ten międzynarodowy kontekst jest ważny, jeśli chcemy rozumieć politykę gospodarczą II RP.

Naszym najważniejszym partnerem handlowym były Niemcy — największy kraj europejski, z którym Polska miała najdłuższą granicę. Na kraj ten przypadała mniej więcej połowa obrotów handlowych Polski. Gdy w roku 1925 wygasła klauzula największego uprzywilejowania, którą Polska miała w handlu z Niemcami na mocy Traktatu Wersalskiego, Niemcy uzależniły zawarcie stałego traktatu handlowego z Polską od ustępstw politycznych. Skończyło się to wojną handlową, w wyniku której obroty handlowe między obydwoma państwami spadły — bardziej zresztą import z Niemiec niż polski eksport do tego kraju. O ile jednak Polska była dla Niemiec drugorzędnym partnerem, to polska gospodarka odczuła napięcia z Niemcami bardzo boleśnie.

Zagrożenie z zewnątrz — gospodarcze, ale także polityczne i militarne — było istotnym determinantem polityki gospodarczej przedwojennych rządów. Gdy w drugiej połowie lat 30. rząd postanowił stworzyć Centralny Okręg Przemysłowy, został on ulokowany w Polsce centralnej, niemal w równej odległości od nieprzyjaznych Niemiec i Rosji.

Również druga sztandarowa inwestycja II RP — Gdynia — miała silny kontekst polityczny. Chodziło o uniezależnienie się od portu w Gdańsku, który co prawda był kontrolowany przez polskie władze, ale liczono się z groźbą utraty tej kontroli.

 

Etatyzm

 

Nieprzyjazne otoczenie, szczupłość krajowego kapitału oraz ogromne problemy logistyczne wynikające z konieczności integracji trzech różnych organizmów gospodarczych, powodowały, że przedwojenne rządy musiały chcąc nie chcąc silnie angażować się w sprawy gospodarcze. Etatyzm jako hasło był niepopularny. Opozycja zarzucała każdemu rządowi poczynania etatystyczne, a rządy się broniły, twierdząc, że z etatyzmem nie mają nic wspólnego. Ale zastępowały prywatny kapitał w roli przedsiębiorców i modernizatorów. Według szacunku historyków gospodarczych należące do państwa przedsiębiorstwa wytwarzały około 30 proc. PKB. To bardzo dużo, jeśli weźmiemy pod uwagę znaczną rolę rolnictwa (na szczęście prywatnego) oraz drobnego rzemiosła i handlu. W bankowości i dużym przemyśle rola państwa była decydująca.

W ciągu 20 lat niepodległości państwowa własność rozszerzała się. Najbardziej znaczące sukcesy gospodarcze II RP — ujednolicenie dróg kolejowych, budowa Gdyni, COP, Zakładów Azotowych — to zasługa państwa. Mało kto dziś pamięta, że państwowy sektor przynosił niewielkie zyski i pochłaniał szczupłe zasoby kapitałowe.

III RP startowała z drugiego końca, od gospodarki niemal całkowicie kontrolowanej przez państwo, lecz struktura własności szybko zmieniała się na korzyść sektora prywatnego. Cechą charakterystyczną II RP była nacjonalizacja, na przykład Zakładów Mechanicznych w Ursusie, hut: „Pokój”, „Królewska”, „Laura”, Zakładów Scheibler i Grohman. Prywatyzacja była zjawiskiem rzadkim.

III RP wystartowała w momencie, gdy na całym świecie dominowały liberalne poglądy na gospodarkę. Prywatyzacja była jednym z podstawowych celów transformacji i choć stopniowo zamarła, zmiany własnościowe (także na skutek tworzenia prywatnych firm od podstaw) są jednym z najważniejszych fenomenów ostatnich 20 lat.

Często zazdrościmy sprawności państwa II RP. Ot choćby państwowa fabryka obrabiarek w Rzeszowie powstała w ciągu kilku miesięcy, w ramach inwestycji w Centralny Okręg Przemysłowy. Dziś same plany i uzgodnienia trwałyby kilka lat. Ale prywatny sektor potrafi dziś skuteczniej gromadzić kapitały i inwestować, niż w II RP.

 

Unoszeni przez koniunkturę

 

III RP natrafiła na wyjątkowo korzystną koniunkturę międzynarodową, dzięki której miała ułatwioną transformację, otrzymała znaczne wsparcie finansowe, a przede wszystkim nie napotkała przeszkód w kontaktach gospodarczych z zagranicą.

Gdy na początku lat 20. kolejne rządy próbowały przeprowadzić reformę walutową, największym problemem było uzyskanie zagranicznych pożyczek, stabilizujących polską walutę. Ponieważ kraj był postrzegany jako mało wiarygodny, wierzyciele żądali zabezpieczeń w towarach lub prawach do pewnych dochodów państwa. Włosi udzielili pożyczki 12 mln dolarów zabezpieczonych przez monopol tytoniowy, Szwedzi 6 mln w zamian za dochody monopolu zapałczanego. Za wielki sukces uznawano pożyczkę stabilizacyjną, wynegocjowaną w 1927 roku w Stanach Zjednoczonych — 62 milionów dolarów i 2 milionów funtów (niecały 1 mld dzisiejszych dolarów).

III RP była w momencie powstania faktycznym bankrutem, lecz z powodów politycznych cieszyła się poparciem Stanów Zjednoczonych i międzynarodowych instytucji finansowych, na które rząd USA ma duży wpływ — MFW i Banku Światowego. Reforma Balcerowicza była osłaniana przez Fundusz Stabilizacyjny w kwocie ponad 1 mld USD, będący darowizną dla Polski. Powstanie funduszu zostało wynegocjowane w ciągu kilku tygodni. Zanim odzyskaliśmy zaufanie rynków finansowych, do kraju wpłynęło kilka miliardów dolarów pożyczek z MFW i Banku Światowego.

Porozumienia z wierzycielami, skupionymi w Klubie Paryskim (pożyczki gwarantowane przez rządy) i Londyńskim (banki komercyjne) zawarte w roku 1991 i 1993 pozwoliły nie tylko zredukować dług, odziedziczony po PRL, ale przede wszystkim otworzyły drogę Polsce, polskim bankom i firmom do międzynarodowego rynku kapitałowego.

Dobra koniunktura polityczna dla Polski, która przekłada się pozytywnie na gospodarkę, wynika nie tylko z upadku totalitaryzmów i fali demokratyzacji, ale także w pewnym sensie jest efektem moralnego długu odczuwanego wobec Polski przez Stany Zjednoczone, Europę, a przede wszystkim Niemcy. Moralnym wierzycielem była II RP, zdradzona przez sojuszników i rozbita przez Hitlera i Stalina. W III RP otrzymaliśmy za to częściową rekompensatę. Ostatnią jej ratą są miliardy euro z funduszu strukturalnego Unii Europejskiej. Za kilka lat ten napływ pomocy się skończy. Trzeba będzie żyć na własny rachunek.


Witold Gadomski
O Autorze:
Publicysta ekonomiczny "Gazety Wyborczej". Współzałożyciel i były poseł KLD (1991-1993), od dawna bezpartyjny. Z wykształcenia ekonomista i statystyk - absolwent UW. W stanie wojennym założyciel miesięcznika "Niepodległość", promującego idee liberalne. Laureat Nagrody Kisiela, autor biografii Leszka Balcerowicza.
Czytaj więcej >>
 

Dodaj komentarz

Twój podpis:
Twoja strona WWW:
Tytuł:
Komentarz: